Jesienne nowości kosmetyczne

Jesienne nowości kosmetyczne

Jesienne nowości 2

Jesienne nowości 2Tak jak obiecałam wracam do recenzji kosmetyków. W tym poście opisuję 7 produktów od producentów: Urban Decay, Barry M., Lily Lolo, Inglot, Illamasqua oraz Catrice. Mam nadzieję, że moje poszukiwania okażą się inspirujące również i dla Was. Zamieściłam więcej zdjęć niż zazwyczaj. Czasem można natknąć się na przykrą niespodziankę, ale najczęściej zakup okazuje się strzałem w dziesiątkę. Trzeba tylko uważnie obserwować, czytać opinie innych nabywców i to nie tylko na polskich stronach, nie bać się próbować nowości. Poniżej przeczytacie o tym, co jesienią trafiło do mojego kufra i czego używam teraz najczęściej.   1. URBAN DECAY MARIPOSA PALETTE – paleta amerykańskiej firmy Urban Decay umieszczona w fioletowym tekturowym pudełku z motywem skrzydeł motyli. Sama paleta opakowana jest w blaszaną kasetkę z wytłoczonym weń dużym motylem. Całość prezentuje się niezwykle elegancko. Paleta nie zawiera lusterka, ale jest to nieduży mankament. Za to zamiast płaskiego, niepotrzebnego aplikatora mamy tutaj miękki, wyprofilowany pędzel. Teraz o samej palecie. Na odwrocie opakowania przeczytamy, że zawiera ono 10 cieni do powiek, w tym 4 odcienie mają absolutną premierę. Już dawno poszukiwałam eleganckiej palety, która zachwyci mnie kolorystyką. Cienie są satynowe, dobrze pigmentowane, ale trochę się osypują, część z nich nadaje się na wieczór, a część jest odważna i wprost idealna do szaleństw na sesji zdjęciowej. Wszystkie kolory są opisane. Kolejno znajdują się tu: Rockstar (ciemna śliwka), Gunmetal (metaliczne srebro), Skimp (złocisty beż), Infamous (róż wpadający w fuksję), Wreckage (złocisty brąz), Haight (zgaszony turkus), Money (chłodna, miętowa zieleń), Mushroom (srebro), Spotlight (jasny złocisty brąz), Limelight (miedź). Mam nadzieję, że przy dłuższym stosowaniu mnie nie rozczaruje. Wahałam się długo, zastanawiając się nad kupnem NAKED 2. Jednak ostatecznie uznałam, że w moich zasobach jest dużo beżu, brązów i szarości. Sprawiłam sobie alternatywę w postaci palety Barry M., ale to już szerzej opiszę osobno. Wracając do Urban Decay, marzy mi się jeszcze paleta Electric z soczystymi kolorami. Mariposa jest już bardzo ciężko dostępna. Trzeba sprawdzać dobrze źródło by nie natknąć się na podróbkę. Cena palety to ok 40 amerykańskich dolarów. Poniżej załączam więcej zdjęć.

2. BARRY M. NATURAL GLOW PALETTE 2 SHADOW & PRIMER – to właśnie moja alternatywa dla Naked. Jest tu mniej cieni bo 6, ale to w zupełności wystarcza. Można nimi wykonać makijaż dzienny jak i mocniejszy, wieczorowy. Same cienie opakowane są w eleganckie, tekturowe pudełko. W środku znajdują się wąskie długie lusterko oraz dwa aplikatory. Na pierwszy rzut oka nic specjalnego. Ot 6 cieni do powiek w barwach beżu i brązu. Właśnie takie kolory używane są w makijażach najczęściej. Są uniwersalne, niezwykle eleganckie i pasują na każdą okazję. Trzy odcienie (kremowy, szary i brunatny) to maty. Pozostałe trzy (piaskowy beż, ciemny brąz i czekoladowy brąz) to cienie zawierające mikę, rozświetlające drobinki. Ostatnim elementem palety jest baza pod cienie. Baza odrobinę roluje się w palcach przy nakładaniu, ale ładnie wygładza powiekę. Jak na swoją cenę, paleta Barry M. spełnia swe zadanie dobrze. Dla tych z Was, które preferują klasyczny, naturalny makijaż jest to dobra propozycja. Paleta w Minti Shop kosztuje około 32 zł. Możecie wybrać wariant z różem do policzków zamiast bazy pod cienie. Zdjęcia poniżej.

3. INGLOT AMC EYE SHADOW nr 86 – z pigmentów dostępnych na polskim rynku kosmetycznym wybieram częściej KOBO. Nie jest to tylko kwestia ceny, ale jakoś jestem bardziej zadowolona z efektu na powiece. Za tym cieniem Inglota jednak przepadam. Coś czuję, że w sezonie sylwestrowo-karnawałowym nie będę mogła się z nim rozstać. Do tej pory miałam okazję użyć go kilkukrotnie. Właściwie nie jest to cień, a raczej coś na kształt grubo zmielonego brokatu. Można go nakładać na sucho, mokro jak i przyklejać go specjalnym klejem. Jego kolor określiłabym jako ceglasty, z naleciałościami złota, miedzi. Naprawdę ciężko określić barwę tego pigmentu. Stosowany punktowo fantastycznie zmienia charakter makijażu, daje mu mocny akcent. Wspaniale komponuje się z cieniami do powiek o barwie śliwkowego fioletu. Zdecydowanie jest to mój ulubiony jak do tej pory pigment tej firmy. Cena około 30 zł.

4. LILY LOLO SHIMMER STRIPES (ROSE GLOW) – te „migoczące paski” to nic innego jak rozświetlacz w kamieniu. Producent kosmetyków mineralnych proponuje Honey Glow i Rose Glow. Ja posiadam tę drugą opcję. Pasków jest 5, a każdy z nich nadaje skórze blasku. Najlepiej wygląda na gładkiej cerze, pozbawionej wyprysków. Stosuję tylko i wyłącznie na wybrane partie twarzy. Skronia, kość policzkową, grzbiet nosa, miejsce pod łukiem brwiowym. Jego zadaniem jest nadawać subtelny połysk. Skóra wygląda po jego użyciu na promienną. Tego typu produkty są wydajne. Nie nabieramy rozświetlacza zbyt dużo. Już odrobina wystarczy by osiągnąć dobry efekt. Obowiązkowy punkt na sesji zdjęciowej. Cena to ok 15 funtów brytyjskich.

5. LILY LOLO MINERAL EYE SHADOW – mineralny cień odsypany od siostry do mniejszego pojemniczka. Kosmetyki Lily Lolo nie zawierają żadnych drażniących substancji chemicznych, nie podrażniają skóry powiek. Odcień Deep Purple to mocny fiolet idealny na wieczór. Cienie sypkie najlepiej jest nakładać palcem i ostrożnie wklepywać miejsce w miejsce. Trzeba mieć trochę wprawy, by takie cienie rozcierać i łączyć z innymi. Nie jest to łatwy kosmetyk. Wspaniale wygląda na dolnej powiece, zastosowany jedynie punktowo. Wszystko zależy od naszej inwencji twórczej. Cień najlepiej wydobywa kolor zielonych, piwnych i brązowych oczu. Spróbujcie. Cena ok 33 zł.

6. ILLAMASQUA ILLUMINATOR – stosunkowo młoda marka na rynku brytyjskim bo powstała w 2008 roku. Jej nazwa łączy w sobie słowa „illusion” oraz „masquerade”. Wystarczy tylko obejrzeć ich kampanie reklamowe i wszystko stanie się jasne. Posiadam rozświetlacz w płynie tego producenta. Odcień nosi nazwę Odyssey, a jego kolor określiłabym jako perłowe srebro. Ładnie współgra z chłodnym typem urody. Jak wiadomo jestem wielką fanką rozświetlaczy. Tego kosmetyku stale się uczę. Te w płynie mają to do siebie, że często pozostawiają smugi zwłaszcza przy niedokładnej aplikacji. Trzeba więc rozetrzeć go szybko i starannie zanim zdąży dobrze wyschnąć. Polecam na wieczór, zdecydowanie na dzień daje zbyt sztuczny efekt. Chciałabym by tego rodzaju kosmetyki były bardziej dostępne w Polsce. Może się jeszcze doczekam? Cena za 7 ml wynosi ok 17 amerykańskich dolarów.

7. CATRICE GLAMOUR DOLL CURL & VOLUME MASCARA – czarny tusz do rzęs z efektem podkręcenia i pogrubienia rzęs. Jest to produkt dostępny w sieci Drogerii Natura. Dawniej byłam fanką Sexy Curves Rimmel, ale teraz skusiłam się na coś zupełnie nowego. Tusz umieszczony jest w eleganckim opakowaniu w moim ulubionym kolorze. Już to sprawia, że chętnie go używam ;) Maskara posiada lekko wygiętą szczoteczkę średniej grubości. Trzeba się napracować by nie posklejać sobie rzęs, ale faktycznie te rzęsy podkręca. Efekt jak na tę cenę jest zadowalający. Co z resztą? Wydaje mi się, że dość szybko (niecały miesiąc) zostawia na rzęsach nieestetyczne grudki. Czy kupię ponownie? Nie wiem. Akurat tusz do rzęs jest tym, co bardzo lubię testować i staram się o różnorodność. Cena to ok 17 zł.

Aleksandra Starachowska
1 Comment
  • klaudia
    Odpowiedz

    Olu, ten z Inglota, to nie brokat, lecz takie „folie” które dają taki piękny efekt :) też go bardzo lubię. pozdrawiam

    28 listopada 2014 at 21:31

Leave a Comment