Z recenzją palety cieni Tarte – Tartelette wstrzymywałam się długo. Wychodzę z założenia, że aby coś opisać i ocenić trzeba to najpierw dobrze poznać. Tak więc po naprawdę wielu miesiącach testowania, wykonywania makijaży, przewożenia palety z miejsca w miejsce zamieszczam moje odczucia odnośnie tego prawdziwego hitu zza Oceanu.
Jak widać na załączonych zdjęciach cienie są przeze mnie użytkowane i widoczne są już znaczące ubytki w poszczególnych wkładach. Mogę więc o niej powiedzieć całkiem sporo. Jest to jedna z moich ulubionych palet do makijażu – niezwykle uniwersalna, pozwalająca na stworzenie delikatnego klasycznego wizażu jak i tego bardziej wyjściowego na wieczór. Kasetka mieści w sobie 12 pięknych cieni w naturalnej gamie kolorystycznej – od jasnego beżu po róż, a na ciemnych brązach i czerni kończąc. Co istotne, wszystkie cienie są matowe i nie zawierają żadnych rozświetlających drobinek. W jej skład wchodzi glinka amazońska, która ma właściwości absorbujące sebum. Cienie sprawdzą się więc również na tłustych powiekach. Matowe cienie są także idealne dla pań dojrzałych, które cenią sobie naturalny wygląd.
Sama paleta przychodzi do nas w pięknym opakowaniu. Po otwarciu ukazuje się nam złota kasetka z fioletowym tłem i mieniącym się napisem „Tartelette”. Czy tylko mnie przychodzi na myśl ekskluzywne pudełko czekoladek? Jest to niewątpliwie ozdoba w mojej kolekcji kosmetyków. Jej atutem jest także bardzo duże lusterko, za którego pomocą możemy wykonać makijaż oczu. Moim zdaniem paleta świetnie sprawdza się w podróży. Co ważne, mimo ciągłego używania i zmieniania jej miejsca pobytu, pudełko jest nadal całe, nie połamało się i nie uszkodziło w transporcie. Widoczne są jedynie zadrapania i odrobinę wytarty napis, które są czymś zupełnie zrozumiałym i absolutnie nie zaliczają się do wad, które mogłabym zamieścić w tej recenzji.
Właściwie nie wyobrażam sobie stworzenia makijażu bez udziału palety Tarte. Cień w kolorze jasnego beżu – „Free Spirit” jest idealny do aplikowania pod łukiem brwiowym. Jego jest już w palecie najmniej i jak widać przebiłam się do dna. Niewiele rzadziej używam jasnego brązu „Wanderer”. Cień jest wprost stworzony do zaznaczania załamania powieki. Może też posłużyć jako odcień przejściowy do dalszego pogłębiania koloru. Kąciki zewnętrze oka pięknie zaś podkreśla głęboka czerń o nazwie „Fashionista”.
Pigmentacja jest naprawdę świetna, co jest istotne bo paleta Tartelette nie należy do najtańszych. Z użyciem bazy pod cienie jest to już bajka. Cienie długo się utrzymują, nie osypują i nie rolują. Swatche na dłoni prezentują się bardzo zachęcająco. Jest jednak małe ale – palety Tarte trzeba się nauczyć używać. Z początku cienie mogą wydawać się tępe zwłaszcza przy blendowaniu i łączeniu z sobą kolorów. Myślę jednak, że warto się w nią zaopatrzyć bo po czasie nabiera się wprawy. Tak naprawdę jeśli preferujecie naturalny makijaż, nie lubicie błysku i rzadko się malujecie do makijażu wystarczy Wam tylko ta jedna paleta. Można to powiedzieć o wszystkich zestawach cieni tego typu, ale przecież nie wszystkie z nich powalają swoją pigmentacją i jakością. Z powodzeniem możecie jej używać do tzw. zdarcia. Ilość i odcienie kolorów są tak dobrane, że nie ma tu typowych „zapychaczy”, barw które z sobą nie współgrają. Na tę paletę cieni składa się idealnie dobrana kompozycja beży, róży, fioletów, brązów i szarości.
Palety Tarte są sprowadzane do polskich sklepów online ze Stanów Zjednoczonych. Jej cena to około 280 zł. Poniżej zamieszczam listę cieni znajdujących się w tej pięknej i wartej kupna palecie:
- Free Spirit (jasny krem)
- Force of Nature (pudrowy róż)
- Dreamer (ciepły brąz)
- Multi-Tasker (czekoladowy brąz)
- Caregiver (jasny róż)
- Natural Beauty (ciemny róż)
- Best Friend (fiolet)
- Bombshell (ciemna śliwka)
- Super Mom (cielisty róż)
- Wanderer (jasny brąz)
- Power Player (szarości)
- Fashionista (czerń)