Czymże byłby makijaż bez wycieniowanych powiek? Kobiety mogą mieć zakryte to i owo, podkreślone kości policzkowe, być odmłodzone o parę lat, ale to staje się nieważne, bo gdy patrzą w lustro pierwsze co mówią – to ,,ale mam oczy!” Na to zwracają uwagę przede wszystkim, cała reszta jest zauważana dopiero później. Mój arsenał zawiera kilkanaście palet ceni do oczu o różnorodnym wykończeniu – od satyny, po maty, cienie brokatowe i foliowe. Pominęłam zupełnie te skomponowane przeze mnie w magnetycznych pudełkach i złożone z wkładów na magnes różnych marek. Uwielbiam tak zwane „refille” i doceniam to, że mogę sobie poukładać w palecie to co mi potrzebne, a po zużyciu uzupełnić ją od nowa. W tym wpisie skupiam się jedynie na tych gotowych paletach cieni od producenta bez możliwości ingerencji w jej kolorystykę. Królują oczywiście odcienie nude, które są bardzo potrzebne w makijażu i wybierane są przez panie najczęściej. Jest też kilka tych całkiem zwariowanych, soczystych i odważnych. Jakość przede wszystkim, ale jeśli idzie jeszcze w parze z pięknym wyglądem i solidnym opakowaniem, to wtedy jest jeszcze lepiej. Wiadomo, że nic nie cieszy tak pasjonatki makijażu jak właśnie nowa paleta do kolekcji.
Too Faced Sweet Peach – najnowsza paleta w moich zasobach. Namówiona przez koleżankę po fachu ponownie zrezygnowałam z kupna słynnej Urban Decay Naked. Najbardziej kolorystycznie spodobała mi się trójka. Zawiera piękne pudrowe róże, złota, beże i brązy. Jednak ponoć pigmentacja lepsza jest w Too Faced, a cienie UD mocno się osypują. Nie mam porównania na żywo, ale muszę przyznać że z nowego nabytku jestem bardzo zadowolona! – pigmentacja i rozcieranie cieni to bajka. Beżowych palet typu nude jest już tak dużo, że zachęciła mnie swoją kolorystyką – to prawda, mamy tutaj beże i brązy, ale również odcienie różu, brzoskwini, złota, zieleni czy fioletu. I tak ładnie pachnie. Może nie jest to brzoskwinia, ale jest bardzo blisko. Zdecydowanym plusem jest solidne opakowanie -metalowe z magnetycznym zamknięciem, tłoczone w owoce i z gradientem. Każda miłośniczka makijażu będzie zachwycona. Kojarzy mi się bardzo z wiosną. Cena w perfumerii Sephora ok 189 zł.
The Balm Nude Tude – to jedna z pierwszych palet typu nude jaką miałam. Zachęcona pozytywnymi ocenami w internecie sięgnęłam po nią gdy była na absolutnym topie. Teraz można ją dostać w niższej cenie (od 120 zł). Jest tu kilka nietrafionych dla mnie odcieni (Snobby, Sassy, Stubborn), ale całość się broni. Cienie są dobrej jakości (zwłaszcza Silly, Selfish i Sleek), szata graficzna w stylu pin-up girls przyjemna, a w środku znajduje się naprawdę sporych rozmiarów lusterko. Polecam ją osobom, które na początek jedną tylko paletą chciałyby stworzyć makijaż dzienny i wieczorowy. Nude Tude spełni swoje zadanie w stu procentach. Muszę przyznać, że po długim czasie pudełko jest w świetnym stanie, a z rysunkami nic się nie stało.
Zoeva Love is a story – chyba w tamtym okresie szału na palety, szukałam koloru bo chociaż Zoeva jest rozsławiona dzięki zestawom naturalnym i subtelnym (np Cocoa Blend, Naturally Yours, Blanc Fusion), to oczywiście zdecydowałam się właśnie na barwną choć niepozbawioną cielistych kolorów paletę Love is a story. Jest tutaj ten przepiękny intensywny kolor niebieski, którego niestety prawie wcale nie używam chyba, że do moich zabaw z makijażem lub w minimalnych akcentach gdzieś na dolnej powiece. Jest to wesoły, wibrujący odcień, którego „strach użyć”. Jak zwykle do dna przebiłam się w cielistym matowym cieniu (na szczęście znalazłam stare zdjęcie jeszcze nowej i świeżej palety), ale używam również różu i brązu. Lubię w niej też cień w kolorze miedzianego złota Little Kiss i piękny odcień indygo Mystery Date. Wszystkie te tekturowe palety są leciutkie i praktyczne, ale bardzo szybko ścierają się z nich wszystkie napisy. Nie ma śladu po wzorze na wierzchu opakowania i sentencji, która była umieszczona w środku. Cena palet Zoeva mieści się w granicach 90 zł.
Anastasia Beverly Hills Self Made – bardzo ją lubię, a to dlatego że jest różnobarwna. Modern Renessaince już tak do mnie nie przemówiła bo mam sporo podobnych cieni pojedynczych, podobnie jak Master Palette, która wydała mi się zbyt nudna. Self Made to zestaw cieni idealny – od jasnych, po ciemne i kolorowe, żywe. Jest tutaj odcień Pink Champagne, którego używam równie namiętnie co Hot Chocolate i Blossom. Piękne są też Deep Purple i Isla. Prawie nigdy nie używam za to pędzli lub pacynek dołączonych w zestawie – nie nadają się właściwie do niczego i tak też pędzelek od ABH poszedł gdzieś do kubeczka z nieużywanymi pędzlami. Paleta mieści się w opakowaniu pokrytym czymś na kształt dżinsowego materiału, co chyba nie jest do końca dobrym pomysłem. Materiał z czasem się wytarł i teraz ta paleta wygląda dość nieestetycznie i nosi na sobie dziury i przetarcia. Najważniejsza jest jednak zawartość, choć płacąc jakieś 200 zł za paletę cieni można wymagać od niej solidnego wykonania i estetycznej oprawy. Wiadomo powszechnie, że cena dotyczy nie tylko zawartości, ale marki i opakowania. Za to blaszka z logo Anastasia Beverly Hills trzyma się bez zarzutu :)
Urban Decay Mariposa – recenzowałam tę paletę już dawno, ale ostatecznie w praktyce okazało się, że cienie mocno się osypują i nie należy ona do moich ulubionych. Dodatkowo te metaliczne odcienie zlewają się po pewnym czasie w jedną szarą plamę i nie da się ich łączyć. Co jakiś czas sięgałam właściwie po trzy cienie – Infamous, Wreckage i Spotlight. Aż w końcu dałam za wygraną i leży teraz gdzieś na dnie szuflady. Paleta umieszczona jest w bardzo solidnym metalowym opakowaniu z tłoczonym motylem, co współgra z jej nazwą. Ogólnie zbyt droga (ok 160 zł). W tej cenie znalazłabym sporo lepszych. Jak widać pomyłki też się zdarzają, ale Urban Decay ma też świetne palety. Dowód poniżej.
Urban Decay Gwen Stefani – cała recenzja również była publikowana na blogu. Od tamtego wpisu minęło już sporo czasu i zdążyłam polubić się z nią bardziej. Zwłaszcza brązy, róże i czerń. Pomaga mi w cieniowaniu kącików zewnętrznych oczu w makijażu okolicznościowym. Wciąż uwielbiam „oberżynowy” brąz i czerń. Nie rozstaję się z nią i zawsze znajdzie się dla niej miejsce w podróży. Mimo, że jest sporych rozmiarów i jest dosyć ciężka jak na paletę. Zawiera w końcu 15 sporych wkładów co jest rzadkością. Dalej nie lubimy się z odcieniem Pop i chyba tak już zostanie. Jest warta swojej ceny (ok 300 zł), ale jako że powstała we współpracy z Gwen Stefani co było szumnie promowane w mediach, zniknęła niezwykle szybko ze sklepów i nie wiadomo kiedy się pojawi
Bobbi Brown Sterling Midnights – paleta niczym rozgwieżdżone niebo,a przynajmniej była nim inspirowana. Skrzące, metaliczne, satynowe i matowe cienie w kolorze złota, brązu, czerni, srebra i różu. Opakowanie jest bardzo eleganckie, czarne z tłoczonym emblematem i logiem Bobbi Brown, bardzo masywne i niestety też ciężkawe, co odczuwalne jest przy wyjazdach z pełnym kufrem. Cały ten kosmetyk robi wrażenie bardzo ekskluzywnego i luksusowego. W końcu to Bobbi Brown! Tej palety nie można już dostać gdyż pochodzi z serii limitowanej. Z tego co wiem, wyprzedała się co do jednego egzemplarza. Okazjonalnie można dostać na Allegro, ale nie wiem czy jest oryginalna. (cena powala – 420 zł)
Too Faced Boudoir Eyes – mała, poręczna paleta pozwalająca stworzyć zmysłowy makijaż oczu bez większego wysiłku. Jest tu wszystko co trzeba. Od beży, po róż, fiolet i czerń. Too Faced co jakiś czas wypuszcza te małe paletki w obieg. Oprócz mojej jest jeszcze Sugar Pop, Peanut Butter and Honey, Natural Eyes, Natural Matte, Totally Cute, Cat Eyes, Country. I tak pewnie będą powstawać kolejne. W środku wyglądają bardzo podobnie – lusterko, trzy większe wkłady i sześć mniejszych – łącznie 9. Niektóre zestawienia kolorystyczne są do siebie bardzo zbliżone, ale są też małe niespodzianki w postaci Sugar Pop czy Totally Cute gdzie znajdują się również jasne zielenie, pomarańcze, róże i odcienie niebieskiego. Kasetka jest solidnie wykonana jak zawsze w przypadku Too Faced – pudełko jest metalowe, z porządnym zamknięciem. Do palety dołączane są rozwijane karteczki z propozycjami makijaży jakie można wykonać za pomocą zamieszczonych w niej cieni. Jeśli potrzebujecie inspiracji na szybko, są w sam raz.
Tarte Tartelette – jedna z najlepszych palet matowych w kolorystyce naturalnej jaką można dostać na rynku. Jest skomponowana idealnie, cienie są trochę trudne w łączeniu i cechują się mocną pigmentacją, dlatego trzeba z nią nie co popracować, by nie robić plam. Kiedy jednak już się zrozumiecie, współpraca będzie się układała bardzo dobrze, a efekty przejdą najśmielsze oczekiwania. Jest tu wszystko, czego potrzebujecie do wykonania naturalnego makijażu oczu. Coś do rozjaśniania, przyciemniania, cienie transferowe ułatwiające przejście jednego koloru w drugi, odcienie idealne do położenia pod łukiem brwiowym – nie za jasne i nie za ciemne. Fioletowa kasetka ze złotym napisem wygląda jak pudełko czekoladek co jest miłym bonusem do świetnej jakości. Więcej możecie przeczytać o niej w innym moim wpisie. Cena w internecie od ok 270 zł.
Guerlain Guerlain Écrin 4Guerlain Écrin 4Écrin 4 Couleurs – paleta ekskluzywna zamknięta w złotym pudełeczku otulonym czarnym welurowym etui, by się nie porysowało. Cenię sobie Guerlain właśnie za estetykę opakowań i praktyczne rozwiązania (wspomniane etui). Odcień mojej palety to Les Bois de Rose czyli odcienie róży i fioletów. Bardzo bezpieczna pod względem kolorystyki, naprawdę ciężko zrobić sobie nią krzywdę i przesadzić w makijażu. Klasyka na wieczór i za dnia. Ta mini paleta jest niewielkich rozmiarów więc sprawdzi się doskonale w podróży. Ciężko jest wykonać nią cały makijaż oka. Jednak zdecydowanie lepiej rozcierają się cienie z innych palet, ale nakładane punktowo tych z Guerlain dają świetny efekt. Tę paletę czterech cieni można teraz nabyć za około 170-200 zł.
Affect Provocation – Do tej pory mało znana marka, teraz święci triumfy. Można wymienić sporo dobrych produktów, ale moje serce skradła ta bardzo kolorowa, wesoła paleta zawierająca dziesięć cieni. Jest tu czerwień, fuksja, jasna zieleń, granat, żółty, miedziany brąz czy kolor liliowy. Paleta jest bardzo dobra do zabaw makijażem lub dla co odważniejszych pań, które nie boją się koloru, lubią eksperymenty oraz podążają za trendami w wizażu. Ciekawy jest cień biały. Jest naprawdę jasny i pięknie rozjaśnia kącik wewnętrzny oka tworząc śnieżnobiałą powłokę na powiece. Tutaj również jest sporo wykończeń i możliwości. Cienie umieszczone są w tekturowym opakowaniu z nadrukowanym gorsetem z zapięciem na buski. Napisy się jeszcze nie wytarły tak jak w przypadku Zoevy. Cena palety to około 100 zł.
Na pewno w niedalekiej przyszłości planuję zapoznać się z cieniami od Glam Beauty, Suva Beauty, Sigma Beauty, Stila, Charlotte Tilbury i Toma Forda. I pewnie jeszcze wielu innych. Palety cieni to bardzo ważny element kufra i już niejednokrotnie okazało się, że wydałam pieniądze na coś, co do końca nie spełnia oczekiwań lub w jakimś stopniu zawiodło. Cienie muszą posiadać bardzo dobrą pigmentację, być łatwe w rozcieraniu i pięknie się z sobą łączyć tworząc przejścia kolorystyczne. Coś czuję, że będzie kontynuacja tego wpisu. Tylko muszę nazbierać wartych uwagi kosmetyków i wyrobić sobie opinię, a to trochę trwa. Czasem jestem z czegoś bardzo zadowolona po zakupie, ale im dłużej pracuję z danym produktem, tym więcej wad się pojawia i okazuje się, że wcale nie jest tak kolorowo. Buble trafią się zawsze i wszędzie i należy o tym pamiętać. Najlepiej przeczesać internet w poszukiwaniu recenzji i opinii. Przemyślany zakup zmniejszy szanse na to, że będziemy niezadowolone.